Herve Tullet jest już autorem kultowym, podbijającym serca dzieci i ich rodziców na całym świecie.
Jego znakiem firmowym są kreatywność i poczucie humoru, pozwalające na tworzenie książek angażujących całe pokolenia.
Kolejne tytuły, przeznaczone nie tylko do czytania, ale także do dotykania, a nawet potrząsania, pobudzają dziecięcą wyobraźnię, pozwalając na rozwijanie kreatywności i stanowiąc doskonałe wprowadzenie w świat literatury i sztuki.
„Zabawa w oczka”, to następna z pozycji skrywających, za pozorną prostotą, swoje nieograniczone możliwości. Książeczka wchodzi w skład serii skierowanej do nieco mniejszego odbiorcy, co zaowocowało niewielkim formatem i twardymi stronami, tak kompatybilnymi z małymi rączkami czytelników.
Tullet stworzył „dziurawą” książeczkę, która aż prosi, by przyłożyć ją do twarzy, kryjąc się za postacią namalowaną przez autora. Poszczególne strony skrywają robota, chłopca, dziewczynkę, kota, ufoludki i głodnego potwora. Kolorowe i proste ilustracje są bardzo sympatyczne i z pewnością spodobają się dzieciom.
„Nałożenie” maski i przeczytanie krótkiego tekstu, to dopiero początek zabawy. Dziecko może wcielać się w różnych bohaterów, dopowiadać ich biografie, tworzyć narracje łączącą ze sobą kolejne postacie, wywoływać między nimi przeróżne interakcje. Do zabawy można zaprosić tyle dzieci, ile postaci jest w książeczce, oddać ją w ręce tylko jednego malucha, który sam stworzy całą opowieść.
Wszystkie dzieci uwielbiają przebieranki, nakładanie masek i odgrywanie różnych ról. Tullet sięga po to wspomnienie z dzieciństwa, oferując swoim czytelnikom możliwość stworzenia własnej wersji opowieści, która przy każdorazowej zabawie, może wyglądać inaczej.
„Zabawa w oczka”, to kolejny przykład książki, którą można pokochać lub odrzucić ze względu na jej nietypową formę. Mnie ten rodzaj zabawy formą zauroczył, stawiając jednocześnie w pierwszym rzędzie piewców talentu francuskiego artysty.
Herve Tullet, „Zabawa w oczka”, Insignis, Kraków 2017
Małgorzata Tomaszek