Moda na tzw. „ospa-party” przybyła do naszego kraju zza Oceanu, a konkretnie z USA. Na czym polega ta specyficzna impreza?
Rodzice specjalnie pozwalają zarazić się chorobą maluchowi, gdyż są święcie przekonani, że im szybciej przez to przebrnie, tym dla niego lepiej. Poza tym mogą kontrolować moment nadejścia choroby. W związku z tym organizuje się właśnie tzw. „ospa party”, w domu dziecka chorego na ospę, aby zarazić inne dzieci. W USA dochodzi nawet do większego absurdu - rodzice przesyłają sobie pocztą różne rzeczy, np. lizaki z ospą czy inne przedmioty codziennego użytku chorego dziecka – np. smoczki, butelki czy kocyki.
Istnieje przekonanie, że ospa nie jest groźną chorobą, a tym bardziej nie wywołuje żadnych skutków ubocznych. Jednak prawda jest taka, że problemy mogą pojawić się nawet u zdrowych dzieci. Najczęściej z nich to: nadkażenia skóry, zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych i mózgu, zapalenie móżdżku, zapalenie płuc, małopłytkowość czy ropne zapalenie skóry wywołane przez gronkowce i paciorkowce.
Co na to lekarze? Specjaliści łapią się za głowę słysząc o tego typu praktykach. Trzeba pamiętać, że każdy wirus czy bakteria mogą potencjalnie zabić. Nie da się przewidzieć, czy maluch przebrnie przez chorobę łagodnie czy nie pojawią się powikłania. Poza tym ryzyko wystąpienia powikłań, w tym również śmierci, jest 10-20 razy większe u niemowląt i dorosłych niż u dzieci w wieku od 1 roku do 4 lat. W związku z tym lekarze apelują – lepiej dziecko zaszczepić, niż celowo narazić na chorobę.
Klaudia Kwiatkowska