Zagadka kryminalna z XVII – wiecznym Londynem w tle.
Kiedy sięgałam po „Klucz Blackthorna” miałam naprawdę duże oczekiwania. Klimat dawnej Anglii, aptekarze przygotowujący swoje mikstury w ciemnych lochach, zagadki, tajemnicze szyfry i jeszcze bardziej tajemnicze morderstwa… Miałam nadzieję, że przeczytam coś w stylu „Domu Jedwabnego” lub „Mechanicznych pająków”, które zaczarowały mnie od pierwszej strony. Nie zawiodłam się. Co prawda powieść jest przeznaczona dla troszkę młodszych czytelników, ale to i tak nie zepsuło mi wyśmienitej zabawy.
Życie nigdy nie rozpieszczało Christophera Rowe, który od najmłodszych lat mieszkał w sierocińcu i znosił liczne upokorzenia ze strony swoich opiekunów. Nadszedł jednak dzień, kiedy smutny los chłopca odmienił się. Pomocną dłoń wyciągnął do niego mistrz aptekarski Benedict Blackthorn, który uczynił Christophera swoim uczniem. Został dla niego nie tylko nauczycielem i przewodnikiem po sztuce alchemii, ale przede wszystkim dobrym ojcem oraz troskliwym opiekunem. Spokojne życie ucznia i mistrza zostaje zburzone w momencie, gdy w niewyjaśnionych okolicznościach dochodzi do serii krwawych morderstw londyńskich aptekarzy. Wkrótce ofiarą nieznanych sprawców pada mistrz Benedict, który przed śmiercią zostawia Christopherowi szyfr. Chłopiec musi go rozwikłać zanim… sam zostanie ofiarą. Bohater musi rozwiązać wiele zagadek, zmierzyć z wieloma wyzwaniami, a przede wszystkim z własnym strachem, aby odkryć, co tak naprawdę przeznaczył dla niego zmarły mistrz…
Autor fantastycznie oddał klimat tamtych lat. Zabytki, ciasne uliczki, nastroje panujące wśród ludności, zapachy wdzierające się do domów przez nieszczelne okna… Nie miałam najmniejszych problemów, aby wyobrazić sobie tamten świat. Warto dodać, że akcja toczy się niedługo po przywróceniu monarchii, śmierci Olivera Cromwella oraz wojnie domowej, która trawiła Anglię przez dobrych kilka lat. To sprawiało, że ludzie byli nieufni, nie wiedzieli nawet, po której mają być stronie, aby nie zostać posądzonym o zdradę. Historia jest przekazywana gdzieś pomiędzy wierszami, mimochodem. Sprawia, że lektura wciąga jeszcze bardziej i uzasadnia niektóre reakcje bohaterów oraz wszechobecnie panującą wrogość.
Największą zaletą tej książki jest akcja – szybka, wartka, nie zostawiająca przestrzeni na nudę. Christopher ujął mnie swoim sprytem, błyskotliwością i ogromną, jak na swój wiek, dojrzałością. Po przeczytaniu powieści miałam wrażenie, że jest on taką trochę XVII - wieczną mieszanką Harry’ego Pottera i Tomka Sawyera. Z jednej strony zdolny alchemik, z drugiej – niezły rozrabiaka.
Uważam, że Kevin Sands podobnie jak jego książkowy bohater – znalazł recepturę na idealną powieść dla młodzieży. Mikstury wykonywane z ziół i pierwiastków, ucieczki, zaginięcia, morderstwa, rozwiązywanie zagadek to zestaw autorskich sztuczek, który z pewnością przyciągnie młodych ludzi i zachęci do czytania. A te jak wiadomo zabija – głupotę i analfabetyzm.
Kevin Sands, „Klucz Blackthorna”, wyd. Wilga, Warszawa 2017 r.
Anna Kantorczyk