Nietrudno zauważyć, że ostatnio księgarnie zapełniły się książkami oddającymi hołd niezwykłym kobietom,...
upamiętniającymi walkę kobiet o prawa wyborcze, czy też pokazującymi historię z kobiecej perspektywy. Z takiego obrotu spraw można się jedynie cieszyć i przywitać kolejne wydawnictwo chcące włączyć się w ten cenny ruch.
„Różowa czapeczka” jest pozycją upamiętniającą Marsze Kobiet w 2017 roku, których symbolem była właśnie różowa czapeczka. Oczywiście, pamiętajmy, że w Polsce wyglądało to nieco inaczej, bo u nas maszerowały czarne parasolki. Niewielka objętościowo książeczka traktuje właśnie o manifestacjach popierających prawa kobiet, odbywających się tego roku w kilkudziesięciu krajach na całym świecie.
Australijski ilustrator, Andrew Joyner, postanowił przybliżyć to wydarzenie dzieciom, w związku z czym jego opowieść ma charakter niemalże komiksowy: króciutkie teksty oraz zabawne czarno - białe ilustracje pokrywające całe strony, prowadzą nas od momentu powstania pewnej czapeczki, aż do chwili gdy pewna mała dziewczynka wkłada ją na głowę i biegnie na manifestację.
Trudno się niestety oprzeć wrażeniu, że autor stworzył historię, która tak naprawdę jest jedynie króciutką ściągą i zaledwie ociera się o powierzchnię całego wydarzenia. Sama manifestacja rozrysowana jest na kilku ostatnich stronach, a większość opowieści koncentruje się na perypetiach samej czapeczki: porywanej przez wiatr, szarpanej przez kotka, czy też w końcu uratowanej przez dziewczynkę. Ładne to i niewątpliwie nośne, jeżeli chodzi o bycie metaforą, ale czy sprawdza się w książeczce dla dzieci?
Cały ciężar opowiedzenia o marszach, walce o prawa kobiet i dyskryminacji, Andrew Joyner zrzuca na rodzica, który niewątpliwie stanie w obliczu setki pytań po lekturze „Różowej czapeczki”. Z jedne strony to dobrze - każda wspólna lektura powinna być przyczynkiem do rozmowy i zadawania pytań. Co jednak z dzieckiem, które książkę przeczyta samo?
Andrew Joyner, „Różowa czapeczka”, Prószyński i S-ka, Warszawa 2018
Małgorzata Tomaszek